„Ogród małych kroków”
Abbi Waxman
Wydawnictwo Otwarte
2017
368 stron
„-Nie znoszę robali. - Wzdrygnęła się jeszcze mocniej i chyba nawet trochę zbladła, choć trudno było to dostrzec pod grubą warstwą makijażu. - Mam złe wspomnienia z dzieciństwa. W ogóle trzymam się z dala od gleby, wiesz, tak na wszelki wypadek.
Musiałam przygryźć wargę, by nie zapytać jej o szczegóły. Czego mogą dotyczyć te złe wspomnienia? Wyobraziłam sobie, jak pędzi przed siebie, mała dziewczynka ubrana w śliczny zestaw z Baby Gap, potyka się, upada, cienkie warkoczyki podskakują w zwolnionym tempie, ślizg na brzuchu po ziemi, spotkanie oko w oko z dżdżownicą… która wyciąga pistolet i strzela? A może gryzie ją w nos? No naprawdę, przecież one nawet nie mają zębów. Ale nie mówi się ludziom takich rzeczy. Nie należy otwarcie drwić z czyichś lęków.
Muszę zatem pamiętać, by zrobić to później, w domowym zaciszu.”
Po stracie bliskiej osoby jednego można być pewnym – nasze życie nie będzie już takie, jak kiedyś. Nie można też mówić, że czas leczy rany, bo okazuje się, że każde kolejne święta, wszystkie radości i smutki dnia codziennego, jakie do tej pory dzieliliśmy z kimś dla nas ważnym, boleśnie przypominają o stracie. Mijają lata i trzeba nauczyć się żyć w nowej rzeczywistości, kiedyś zupełnie abstrakcyjnej, na nowo nauczyć się korzystać z tych chwil, które mamy przed sobą.
Tak właśnie stara się postępować bohaterka książki „Ogród małych kroków” Abbi Waxman, Lily, która po tragicznej śmierci swojego męża wychowuje dwie córeczki, pracuje w wydawnictwie jako ilustratorka i tkwi bezpiecznie w swoim kokonie, nie dając sobie szansy na odnalezienie szczęścia. W związku ze zleceniem stworzenia ilustracji do książki o uprawie roślin zostaje zapisana na kurs ogrodnictwa, gdzie spotyka nowych znajomych i zupełnie nieoczekiwanie odkrywa, że po latach żałoby i tęsknoty po zmarłym mężu potrafi się zakochać.
Czytając opis „Ogrodu małych kroków” nastawiłam się na na nieco poważną, może nawet smutną historię, w rezultacie otrzymałam pełną ciepła i humoru powieść z pozytywnym przesłaniem. Bardzo przypadł mi do gustu styl Abbi Waxman, tak swobodnie, z lekką ironią i sporą dawką dowcipu opowiada zarówno o sprawach bolesnych jak i tych „lżejszych”. Dodatkowego „smaku” nadają krótkie notki przed każdym rozdziałem, opisujące uprawę warzyw i wskazówki dotyczące ich pielęgnacji. Myślę, że ogromny sukces odniosłaby oddzielna książka dotycząca ogrodnictwa napisana przez Waxman – sama bym taką chętnie przeczytała, chociaż nie zajmuję się prowadzeniem warzywnika. Całość czyta się płynnie, można wciągnąć się już od pierwszej strony i nie odrywać się od powieści aż do ostatniego zdania.
Główną bohaterką jest Lily, wdowa po trzydziestce, które wychowuje dwie niezwykle rezolutne dziewczynki, jest narratorem, jej podszyte lekką ironią spostrzeżenia są bardzo zabawne – od razu można poczuć do niej sympatię, nie tylko współczuć jej. Poza nią jest też duża grupa innych postaci, które sprawiają, że powieść jest ciekawa i przyjemna w odbiorze. Oprócz najbliższej rodziny czyli wspomnianych córek, siostry-singielki i toksycznej matki jest także grupa kursantów. Zlepek przypadkowych osób, które z przeróżnych powodów zapisały się do szkółki ogrodniczej. Z pozoru bardzo różni od siebie łatwo łapią ze sobą kontakt i z powierzchownej znajomości ich więź przeradza się w autentyczną przyjaźń. Ich wzajemne relacje i wsparcie są jednym z głównych wątków powieści.
Chętnie zobaczyłabym ekranizację tej książki, sądzę, że historia przedstawiona przez Abbi Waxman w „Ogrodzie małych kroków” jest naprawdę urzekająca i gdyby znaleźli się ludzie, mogący odpowiednio oddać ją na srebrnym ekranie to wyszedłby z tego fantastyczny, niegłupi film. Mam nadzieję, że tak będzie.
Jeśli więc szukacie lektury na lato, która zapewni Wam śmiech, poruszy i nastawi pozytywnie do życia to polecam jak najbardziej właśnie tę książkę. Jest wręcz magnetyczna, pełna ciepła, ale „z pazurem”, na pewno się przy niej nie będziecie nudzić. Porusza i bawi, i dostarcza rewelacyjnej rozrywki w letnie dni. Ostrzegam tylko przed skutkiem ubocznym – będzie czuć silną potrzebę pielęgnacji grządek bujnie obsadzonych warzywami, przekopywania ziemi i rozkoszowania się przydomowym, zielonym zakątkiem.
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję Wydawnictwu Otwarte.
Ten skutek uboczny, o którym wspominasz pod koniec tekstu, nie byłby taki zły;) Do tej pory jedyną pracą, jaką wykonuję od czasu do czasu w przydomowym ogrodzie, jest przycinanie sekatorem gałęzi (bo mnie to odstresowuje i pomaga wyładować złość) Ale dobrze byłoby poświęcić ogrodnictwu trochę więcej czasu;)
OdpowiedzUsuńSama książka ma piękną okładkę. I chociaż historia może trochę banalna, to... to może być naprawdę przyjemna lektura.
Jak ją pierwszy raz zobaczyłam to pomyślałam, że to poradnik alla "jak zostać dobrym ogrodnikiem" XD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)