„Arkandel”
Katarzyna Bułat
Wydawnictwo Novae Res
2017
152 strony
„Zmrużył oczy i ukłuł ją mieczem swojego spojrzenia.
- Co ty sobie wyobrażasz?- powiedział powoli, oddzielając od siebie wyrazy tak, jakby wcale nie tworzyły zdania, tylko były osobnymi pociskami, z których każdy miał trafić w jej serce. - Co ty sobie wtedy wyobrażałaś?
Przygryzła wargę. Musiał dziś dużo przeczytać.”
Rodzina wyjeżdża na wspólne wakacje, na Riwierę Czarnogórską. Mąż natrafia na rękopis swojej żony - podczas lektury, która wywołuje u niego silne emocje, zmienia swoje podejście do najbliższych.
Zdarza się, że na drodze każdego książkoholika przewrotny los stawia lektury wybitne, znakomite lub zwyczajnie dobre, ale też takie, które są złe, mierne i nijakie. Taką właśnie książką, z grupy tych słabszych, w moim mniemaniu jest „Arkandel” Katarzyny Bułat.
Z tego, co zdążyłam się zorientować to autorka w swojej twórczości częściej sięga po poezję, to zdecydowanie można wyczuć, czytając „Arkandel”, jednak w tym przypadku nie mogę tego uznać za zaletę. Wręcz przeciwnie – styl jest za ciężki, zbyt wydumany, brakuje miejscami pewnej logiki, co łatwo rzuca się w oczy. Długi czas, na przykład, zastanawiałam się jak to jest możliwe, by mocno zranić się o leżący na podłodze nóż? Potraficie to wytłumaczyć? Nie chcę spojlerować książki, ale takich „kwiatków” jest tutaj zaskakująco dużo, jak na tak mały format. Przez większość czasu, poświęconego lekturze dumałam o czym ona tak właściwie jest? Nawet przesłanie, morał czy główny wątek historii nie mogły zrobić na mnie wrażenia, ponieważ nie byłam w stanie uwierzyć w fabułę. A na tym chyba polega zadanie pisarza, prawda? Aby przedstawić nam opowieść, nawet najbardziej niesamowitą, w taki sposób byśmy w pewnym stopniu w nią uwierzyli.
Wielokrotnie trafiałam w tekście na takie perełki stylistyczne jak : „ukłuł ją mieczem swojego spojrzenia” czy „przeżuwaliśmy te rozmowy powoli, powoli – jak zazwyczaj przeżuwają trawę… krowy”. Wszystkie takie zdania zaznaczałam w tekście, ale po pewnym czasie musiałam zrezygnować, bo było tego zwyczajnie za dużo. Nie robi na mnie wrażenia taka nietypowa liryka, wywołuje wręcz odruch natychmiastowego zamknięcia książki, uratowało mnie jedynie to, że powieść jest bardzo krótka, ma zaledwie 150 stron, na szczęście. Większej jej dawki chyba bym nie zniosła...
Kolejnym słabym punktem są bohaterowie – nie wywołują ani sympatii, ani nienawiści czy irytacji – są do bólu obojętni. Nie przekonują mnie ich uczucia, które zmieniają się ze strony na stronę, podobnie jak ich decyzje. Nie widzę także ich cech, których istnienie autorka próbuje wmówić czytelnikowi. Ojciec, który uznawany jest za złego - nie poświęcający swego czasu żonie czy córce, spędza z nimi chwile, z dzieckiem wychodzi na spacer. Odseparowuje się od rodziny tylko przy lekturze książki. Nawet nie wiem, kto tutaj jest główną, najważniejszą postacią, ponieważ żadna nie wysuwa się na pierwszy plan, wszystkie zlewają mi się w jedną, szarą masę, bez widocznych wad lub zalet.
Fabuła w zamyśle chyba miała być zastąpiona przez egzystencjalne rozterki bohaterów, pytania o sens życia i relacje z najbliższymi, ja to doskonale rozumiem, i wiem, że takie książki nie należą do łatwych i przyjemnych, ale bez dobrego warsztatu pisarskiego, bez pewnej spójności czy pomysłu, cała powieść okazuje się mierna i nijaka. Nadmierne wydumanie, pogłębianie problemów, które ukazują się nam jako drobnostka, to jedna z najgorszych rzeczy w książkach, oprócz nudy i obojętności. Czy polecam? Zdecydowanie nie.
Po Twojej recenzji ta książka wydaje się być straszna :D Raczej po nią nie sięgnę, no chyba, że tylko po to, żeby się troszkę pośmiać z tych "kwiatków" :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Gosia, czytelniczkaa97.blogspot.com
Wiem, że niektórym książka bardzo się podoba, ale do mnie absolutnie nie trafia ;)
UsuńPozdrawiam :)
Zbyt dużo poetyki w tekście (a przynajmniej tak ujętej) może mnie odstraszyć. Jak widzę, nie tylko mnie;)
OdpowiedzUsuń